Po zamordowanej dziedziczce Dorothei Rohrbeck, jej majątkiem podzieliła się rodzina. Babcia Dorothei – Frau Augusta Eckhardt oraz jej wujek, którego syn popełnił samobójstwo w czasie jej pogrzebu - Herr Alfred Rohrbeck podzielili się majatkiem ziemskim Tempelhoff. Ciocia Dorothei – Frau Jenny Pingel objęłą majątek Kleppelsdorf. Podobnie jak brat Wilhelm Rohrbeck – Jenny pochodziła z rodziny ziemiańskiej i własne gospodarstwo było dla niej marzeniem, choć może okoliczności w jakich je objęłą nie były zbyt radosne. Jenny pragnęła jakoś odwdzięczyć się swojej bratanicy.
Niemiecka armia konfiskowała dzwony kościelne na potrzeby wojenne. Podobnie było podczas I Wojny Światowej, kiedy to dzwony przetapiano na potrzeby przemysłu zbrojeniowego. Dzwony z kościoła katolickiego we Wleniu uchroniła od konfiskaty ich wysoka wartość historyczna. Armia przejęłą jednak trzy młodsze dzwony z kościoła ewangelickiego, które zamontowane były na drewnianej dzwonnicy niedaleko świątyni. Po wojnie kościół zwrócił się do mieszkańców z prośbą o ufundowanie nowych dzwonów. Jenny Pingel przeczytała w gazecie "Bote aus dem Riesengebirge" z 5 marca 1922 roku, że Kościół Ewangelicki we Wleniu szuka sponsora nowych dzwonów.
To było to. Państwo Pingel postanowili zapłacić za wszystkie trzy dzwony dla uczczenia pamięci Dorothei Rohrbeck, majora Grimm z Pilchowic i ich synów, którzy zginęli w czasie wojny. 2 sierpnia 1922 gazeta pisała już o nowym dzwonie ufundowanym przez pana Pingel.
Dzwon ten miał inskrypcję: "Jesus lebt in Ewigkeit. Zum Andenken an Dörte Rohrbeck auf Kleppelsdorf. * 21.11.1904. V 14.2.1921" (Jezus wiecznie żywy. Pamieci Dorothei Rohrbeck z Kleppelsdorf).
Do niedawna dzwony te uważane były za bezpowrotnie zaginione. Pani Doris Baumert, która bada całą historię morderstwa Dorothei udała sie na tak zwane cmentarzyska dzwonów w Niemczech, gdyż ewentualna konfiskata dzwonów niekoniecznie oznaczała ich przetopienie. Dzwony były dokumentowane i składowane na specjalnych placach. Historycy oceniali ich wartość historyczną i jako pierwsze trafiały do przemysłu zbrojeniowego te, które miały wartość najmniejszą. Niestety w dokumentach z cmentarzysk nie znaleziono wzmianki o dzwonach z Wlenia. Byliśmy przekonani, że jeśli nawet nie zostały zniszczone, to teraz biją w jakimś nieznanym niemieckim kościele.
Nieoczekiwanie Pan Andrzej Jaśkiewicz 25 czerwca tego roku odkrył dwa dzwony pochodzące ze zburzonego wleńskiego kościoła ewangelickiego w wieży naszego kościoła Świętego Mikołaja. Jednym z nich jest właśnie dzwon Dorothei. Dzwony te są nieczynne, gdyż ze starości wypadły z łożysk. Są w dosyć dobrym stanie, lekko pokryte rdzą. Jednak napisy są nadal dobrze widoczne i nie ma wątpliwości, że to właśnie te dzwony.
Dlaczego nie zabrano ich na II Wojnę Światową? Prawdopodobnie dlatego, że nie są wykonane ze spiżu, tylko odlane z żeliwa. Miło jest wiedzieć, że dzwon tak blisko związany z tragiczną historią naszego pałacu jest nadal we Wleniu i po niewielkiej naprawie znów mógłby zabrzmieć na wieży kościoła. Rodzi się jednak pytanie - Co stało się z dzwonami z naszego kościoła?
Sławomir Osiecki